jęła, że dopiero teraz zauważyli, iż zostali sami jedni i w dodatku nie wiadomo, w jakiej stronie, napróżno szukali wskaźników (to jest znaków, malowanych na drzewach), znaleźli się w niezgłębionym lesie, obrastającym górę z urywającą się raptem ścieżyną.
— I co teraz robić? — pytała, nie przestając się śmiać Lilith.
— Ale co powie na to pan Marjan? — wyrzekł Adam.
— Ach, co powie pan Marjan — powtórzyła, następnie zbliżyła się doń tak, iż go dotykała i patrząc mu w twarz, powiedziała:
— Czy się pan lęka?
— Lęka? nie, bo i cóż w tem złego, ale naprawdę nie mam pojęcia, w jaką stronę mamy pójść, czy z powrotem?
— Nie, idźmy naprzód, wierzchołek musi być tam, niema ścieżki, więc pnijmy się.
Próbowali jeszcze nawoływać, lecz odpowiadało tylko echo.
Góra była stroma, kamienista i porośnięta gęstymi krzewami małych świerków i karliną, poczęli się przez nie przedzierać, Adam naprzód torował drogę.
Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.