Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

który owa droga prowadziła, odgrodził ich od Adama i Lilith.
Stoki gór, po których szli we dwoje, były południowe, zatem, gdzie można, kawałkami uprawione.
Zastąpiła im więc najpierw drogę koniczyna i owies, wynaleźli jednak ścieżynę i szli po niej pomiędzy tą kwietną łąką, wdychając rozkoszną woń upajających ziół, które pachniały w tym zachodzie słońca, jakby dla nich.
— A jeśli znowu zbłądzimy? — spytał Adam.
Zatrzymała się i obróciła ku niemu.
— Złotowłosy paziu, zamknij oczy i idź... — chciała mu szepnąć, lecz tylko rozśmiała się swywolnie.
— Niech się pan nie lęka — wyrzekła — wyprowadzę pana z tych zawiłych dróżek na... bity gościniec.
W lazurowych źrenicach Adama zadrgało natężenie, chęć wniknięcia w znaczenie tych słów. Patrzył badawczo, ze skupieniem, w połyskliwe, zwodnicze oczy Lilith i, jak zawsze, dojrzał tylko żartobliwość, czyli nic nie dojrzał.
— Nie lękam się, ale cóż uczynili-