— A czy pan kocha? — spytała.
— Ja... ja — powtórzył.
Lilith zatrzymała się, udając, że chce zerwać gałąź. Cała przepojona gwałtownym niepokojem, wyczekiwała na tę odpowiedź, która miała jej przynieść nareszcie prawdę, rozwiązać zagadkę zachowywania się względem niej Adama.
— Nie można chyba liczyć — wyrzekł po namyśle — czasów studenckich, a nawet jeszcze wcześniejszych, gimnazjalnych, wzdychania do pensjonarek. Była jedna, którą nawet całowałem, dziś ją spotykam i dziwię się temu, taka prosta natura... nie wiem, jak mogłem...
— A po za tem... teraz... czy jest ktoś?... — przerwała Lilith.
— Po za tem... — powtórzył.
Twarz jego przybrała wyraz marzycielski, podniósł swe duże oczy w górę, gdzie właśnie zamigotała na obłokach pierwsza gwiazda.
— Nie na ziemi... chyba gdzieś tam... w nieskończoności... — odparł zcichłym głosem.
— Ach, tak — zawołała Lilith i radość przepełniła jej duszę, radość, równająca się szczęściu.
Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.