Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z panem — odrzekła prosto.
Właśnie znaleźli się przy furtce ogródka, która zazwyczaj zacinała się, Adam pchnął ją, potem szarpnął i nagle, usłyszawszy tę odpowiedź, zatrzymał się, patrząc na Lilith ze zdziwieniem.
— Jakto ze mną? — wyrzekł w końcu, a przypomniawszy sobie całe poobiednie zajście, dodał podrażniony:
— A skądże wiadomo, że mam ochotę pójść z panią?
— Może pan pójść bez ochoty — odparła z uśmiechem — lecz pójdzie pan, musi pan zresztą pójść, skoro Marjan niezdrów, z kim-żebym bowiem poszła? — wyrzekła najnaturalniej w świecie.
Przyciął usta i patrzył na nią z niezadowoleniem.
— Przecież wszędzie chodzimy razem, we dwoje, więc czemu dziś nie miałby pan pójść? — dodała.
Oczywiście przyczyna była jasna i prosta, Adam nie umiał oponować.
Weszli do ogrodu, był to wiejski ogród, krzewy kwiatów rosły bezładnie, bynajmiej nie na kląbach, ale całemi kępami, a także pomieszane z warzywami.
Rano był deszcz, a teraz już zioła