randzie. Miejsce do obserwacji było doskonałe.
W tej drewnianej, źle oświetlonej, udekorowanej gałęziami zielonych świerków improwizowanej sali, popoceni tancerze, bez fraków, z tancerkami, postrojonemi, jak na prawdziwy bal, wyglądali na marjonetki.
Po chwili zauważono ich, zaczęło się gwałtowne wciąganie do wnętrza, zaoponowali jednak stanowczo, tłómacząc się gorącem.
— Nic nie wiedziałem, że pani jest — zawołał z ożywieniem Jumart, podchodząc.
Spojrzał uważnie w białą, wyłaniającą się w mroku twarz Adama, przygryzł nieco swe ciemne wargi i siadł przy Lilith, całkowicie rozmowę zwracając do niej, coś nawet jej szepnął, na co rozśmiała się w głos, orkiestra właśnie zagrała fortissimo i Adam nie dosłyszał.
— Więc to będzie? — pytał znaczaco Jumart, przechylając się poufale do Lilith, a jego czarne oczy połyskiwały zwycięsko.
— Ach, czy będzie?... — powtórzyła Lilith.
— Ale, czy pani chciałaby?... — pytał,
Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/075
Ta strona została uwierzytelniona.