skiego miasta razem, pan zresztą wie o tem, rzecz ułożona, tylko trzeba umieć doprowadzić, ale ja potrafię.
Widzi pan, że i panu się podoba ta nasza wspólna podróż, tyle godzin będziemy jechali obok siebie, może w oddzielnym przedziale, jak w podróż poślubną... i potem będziemy razem. Czas się ten zbliża... niech się pan nie lęka, zamknie oczy i idzie za mną. W życiu zawsze się stanie, co ma być!
List pański był serdeczny i przyniósł mi chwilowe ukojenie. Bo widzi pan, ja już przeanalizowałam i przewalczyłam za nas oboje i doszłam do wniosku, że inaczej być nie może, niechże pan już nie wraca do tego.
Zawsze zapominam napisać, że podówczas przy odjeździe pańskim w te litewskie bory, ów „pan“, który odprowadzał pańskiego towarzysza podróży, wracał ze mną tramwajem i pytał: „czy narzeczony mój pojechał na daleki wschód?“