Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

ne temu, jakiego doznawał wówczas, gdy siedzieli w nocy nad potokiem, paląc wspólnie papierosa.
— Gdyby mogła pani pojechać ze mną — wyrzekł.
Wstał, nie mogąc się oprzeć szalonemu porywowi, który go niósł ku niej, przesiadł się na przeciwległą ławkę, ale ona za nim.
Uderzył pierwszy dzwonek.
— Zaraz odjadę — szepnął.
Odpięła od piersi tuberozę i dała mu ją, Adam pochwycił ją w usta, jeden z płatków rozłamał się i lepki, słodki, biały, lubieżnie wonny sok rozlał się mu po ustach i wpadł do gardła. Napawał się tym i ssał śnieżno-biały namiętny kwiat z piersi Lilith oderwany, jakby samą jej pierś...
Rzuciła mu jeszcze parę kwiatków, jakie miała.
— Niech mnie przypominają, dopóki pachnieć będą — mówiła.
Drugi dzwonek. Wstała, podała mu obie ręce, które on, patrząc jej w oczy, całował z uniesieniem.
— Jeszcze... — szeptała, przysuwając się tak blizko, że prawie opierała się o niego — jeszcze... — powtarzała.