wracały wciąż wbrew woli i opanowywały wszechwładnie.
Napróżno tłómaczył sobie, wmawiał i oponował przeciw temu, do czego zmierzał kierunek jego podbudzonej wyobraźni. Zupełnie bezcelowo i bez rezultatu zapewniał siebie, że to nie miłość, że to... libido sexualis. Nie chciał przyznać, że cokolwiek to było i jak się nazywało, przeobrażało się w coś tak potężnego, przed czem nie potrafił się obronić i pomimo bezustannej, uciążliwej walki z samym sobą biegł ku temu naoślep... zastrzegając się, jednocześnie pragnął Lilith swym, przepełnionym nią jestestwem.
I teraz, chcąc koniecznie wyrugować ją z swej pamięci, podszedł gwałtownie do biurka i ująwszy stojącą na nim fotografję, wpatrzył się błagalnie, jakby szukając w niej ratunku.
Było to odbicie trzech panien, wyraźnie trzech, w środku była właśnie ta panna, Adam jednak zamiast tych trzech panieńskich twarzy widział na nowo uśmiechnięte usta Lilith.
Z tym szczególnym, jej jedynie właściwym półuśmiechem zdawała się nań patrzyć filuternie a zdobywczo i jakby szeptała:
Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.