Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc tak — mówił na nowo — byłożby tak?... pani napewno nie zastanowiła się.
— Przeciwnie — odparła Lilith z przytomną, budzącą się mocą.
— To nie może być, nie może — szeptał wylękłym, smutnym głosem.
— To musi być — powiedziała twardo, stanowczo — ja to już przemyślałam.
— A zatem to wszystko do tego prowadziło? — wyrzekł, jakby przypominając sobie rozmaite niepojęte szczegóły.
— Teraz wiem... wiem... — powtarzał — ale to nie może być!
Lilith przysłoniła twarz odrzuconemi rękami. Umysł jej, pobudzony nieprzewidzianym oporem Adama, począł zdawać sobie sprawę ze zwykłą mu jasną wyrazistością rozumowań.
Oto widziała, że popsuła to, co powinno było przyjść samo i na co trzeba było czekać.
Powinna była uzbroić się w wytrwałą cierpliwość, a zaprowadziłaby Adama, dokąd chciałaby, stanowiło to tylko kwestję czasu.
On tymczasem stał przed nią bezradny i zgnębiony.