Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

Rano, zaledwie uczesała się, ktoś zapukał zlekka do drzwi i wszedł Adam.
Zatrzymał się przy drzwiach, jego duże, śliczne oczy, spoczęły z niepokojem na twarzy Lilith, nie umiejąc z niej, jak zawsze, nic wyczytać.
Po raz pierwszy widział ją w takim stroju, a raczej bez stroju. Miała na sobie jedynie jedwabną halkę i biały, przejrzysty kaftanik.
Ramiona jej przebłysły ku niemu po przez koronkowe wstawki, chciał się już cofnąć, ale sięgnęła szybko po szal i otuliła się w białą, puszystą wełnę.
— Proszę — wyrzekła obojętnie, patrząc nań pytająco.
Adam nie poruszał się, po jego delikatnej, pobladłej, przemęczonej twarzy widać było, że nie spał tej nocy i staczał ciężkie walki z sobą.
— Taki ładny dzień, ciepło, słońce, myślałem, że pójdziemy razem — wyrzekł nieśmiałym głosem, nie podnosząc na nią oczu.
Miała ochotę uśmiechnąć się z jego zakłopotanej miny, ale powiedziała tylko:
— Dobrze, zaraz się ubiorę.
— Zaczekam w korytarzu.