Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie, niosąc mu zapowiedź słonecznego żaru.
Wpatrzył się w nią swemi lazurowemi oczami marzyciela, które poczynały ciemnieć, jak dojrzewające fijołki.
— Do Włoch z panią?... jakto, tak we dwoje... — wyszeptał słabnącym w opozycji głosem.
— Tak, we dwoje, a cóżby się nam stać mogło? — spytała, nie spuszczając zeń gorącego spojrzenia, które na jego białą twarz rzucało płomienie nurtujących, a gwałtem wstrzymywanych upragnień.
— A cóż robilibyśmy tam?
— To, co i tutaj, bylibyśmy ciągle z sobą.
— Nazawsze?... — wyszeptał pytająco.
— Dokądby się nam nie znudziło, no i dokąd wystarczyłoby pieniędzy — dodała śmiejąc się.
— Ach tak — podchwycił.
— Niech pan pomyśli o tem — mówiła — uzbiera dla siebie pieniędzy i pojedziemy. Tam tyle słońca i kwiatów, będziemy się kąpali w szkarłatnych różach, jak ta... ta jedna nasza róża, którą tam w dolinie dostaliśmy od dobrej staruszki, pamięta pan Ada?...