Po raz pierwszy od tamtego dnia nazwała go tak znowu... przytem propozycja jej spadła nań niespodziewanie, a czyniona była naturalnie, szczerze, a jednocześnie żartobliwie.
— Nie, to niemożliwe — powtórzył, jakby do siebie i nie spuszczał z twarzy kobiety oczu... jakby widział na niej... błękity jezior... szpalery palmowe i domy z samych purpurowych róż...
Odetchnął, jakby ich miłosna woń już szła ku niemu.
— Mieszkalibyśmy... obok siebie... — rozpowiadała dalej Lilith — a pan mieszkałby jakby tam... — wskazała na zatarasowane szafą drzwi sąsiedniego numeru.
Adamowi powieki poczęły nad oczami latać... a i ręce także... że musiał użyć wszystkiej energji, aby się nie trzęść całem ciałem.
Lilith, jakby nie dostrzegała tego i ciągnęła:
— Tylko drzwi mogłyby być nie zamknięte na klucz.
— Jakto... — wyrzekł, a nie mogąc zapanować nad rozdrganemi ustami, ściął je mocno, bo zęby dzwoniły o zęby... jak paciorki.
Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.