tecznej walki i wyrażały tyle udręczenia, że Lilith zrobiło się go wielki żal, chciała nań wołać:
— Dzieciaku, masz ukojenie, masz amforę przy ustach, możesz się w nią zanurzyć i pić, a tymczasem ty z pragnienia gotów jesteś umrzeć!
Nie wyrzekła jednak słowa i w milczeniu przypatrywała się tej ślicznej, zgnębionej twarzy... i tym cudnym ustom, stworzonym do pocałunków.
— Przecież jest tylu... tylu innych — mówił dalej drżącym głosem skarżącego się dziecka, któremu coś bardzo dolega, ale z czego ono nie umie zdać sobie sprawy — i dlaczego właśnie ja?... na co ja byłem pani potrzebny?... na co ja właśnie?
— Tak, to prawda, czemu pan właśnie — powtórzyła i oboje zamyślili się.
Lilith jednak rozśmiała się wnet i rzuciła swobodnie:
— O tym jednak nie miało być mowy, zresztą do niczego nie mam zamiaru nakłaniać pana — dodała wyniośle.
Wstała i patrzyła nań wyczekująco, jak gdyby chciała, aby odszedł.
Podniósł się ociężale z wypiekami na swej białej, gładkiej twarzy.
Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.