— Widzę, że nie jestem już pani potrzebny, czy mam dziś nie przyjść? — spytał znagła zalęknionym głosem.
— Idę do teatru ze znajomymi — odparła obojętnie.
— Ach, zapewne z Jumartem — podchwycił.
— Ze znajomemi paniami — wyrzekła chłodno — trzeci numer loży, jeśli pan chce, może pan przyjść.
Zaczął szarpać swe rękawiczki, a potem uderzać niemi jedna o drugą, brwi miał podniesione po nad opuszczonemi oczami i usta ściśnięte, jakgdyby wstrzymywał się od płaczu. Podniósł na nią swoje umęczone szczere, czyste oczy i wyrzekł bezsilnym, upadłym głosem:
— Przyjdę.
Grano „Kordjana“. Kiedyś Lilith marzyła o tym cudnym poemacie, dziś słuchała go z roztargnieniem i rozczarowaniem, wydawało się jej, że aktorzy grają źle, bez pojęcia i zrozumienia, zacierali wszystko, powtarzając wiekopomne zwroty, jak papugi.
W drugim antrakcie przyszedł Adam,