sprawę, poczęto się rozchodzić, rozkołysanym chodem nóg balansujących.
Zostali we dwoje przy pozalewanym stole.
— Idziemy na górę — wyrzekła.
Adam, bardzo blady, stał przed nią z opuszczoną głową i przyciętemi ustami.
Przeszli przez wązki, przesiąknięty sosami, korytarz restauracyjny i weszli na szerokie schody, Lilith szła przodem, trzymając się mocno poręczy.
W pokoju było ciemno, usiedli obok siebie na kanapie.
— Kocham cię — szepnęła.
— Nie, nie... — zaprzeczał — to nie miłość, to zmysły, to szał.
— Ach więc szał! — zawołała — wszystko jedno, ale cię kocham i nie pójdziesz odemnie, bo zginę, bo przepadnę!
I nagle w rozkołowanym szampanem jej mózgu ukazało się z niebywałą przelotną jasnością wszystko to, co w niej było i co przemyślała. Zaczęła wyrzucać z siebie bezładne, a jednak nieubłaganie konsekwentne dowodzenia, argumenty, na jakie Adam nie potrafił nic przeciwstawić, powtarzał więc tylko z uporem manjaka
— To szał, to szał!
Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.