Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

Ta zobopólna męka trwała nie wiedzieć ile godzin, Adam, nie uzyskawszy nic, odszedł.
Lilith została sama w ciemnym pokoju i w nią wstąpiła jakaś przeraźliwa ciemność, wzierała pustka.
Dusza jej przeobraziła się, jakby w drewniane pudełko, z którego raptem coś się wysypało.
Położyła się na łóżko i patrzyła w ciemnię oczami, które nic nie widziały. Ogołocony mózg nie posiadał ani jednego skojarzonego pojęcia, miał w sobie otępiałość, jakichś wtórnych wyobrażeń, nawet jakby raczej tylko ich formy, i nie wiedzieć, z jakiej przyczyny wypełniony był temi nieodgadnionemi słowy:
— Mane, Tekel, Fares.
Mijały nocne godziny, biły hejnały jeden za drugim, aż do samego ranka, a w umyśle Lilith były tylko owe trzy słowa.
W końcu poczęła je rytmicznie zcicha, zupełnie, jak we śnie, powtarzać, potem coraz wyraźniej.
I w ciszy nocnej płynęły tajemnicze, niewyjaśnione słowa: Mane, Tekel, Fares.