Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

Patrząc sobie w oczy, szeptali ciche słowa jeszcze bardzo długo.




Przyniósł jej pęk egzotycznych blado różowych kwiatów, ujęła je i obracała w ręku.
— Pojadę jutro rano — wyrzekła.
Ponieważ nie pytał dlaczego, ciągnęła dalej:
— To lepiej, nie będziesz potrzebował mnie odwozić, tak wypadło, pojadę ze znajomymi... Dziś jeszcze nasze — szepnęła, nachylając się ku niemu.
Adam przymknął oczy, oparł znużoną z bezsenności i miłosnego wyczerpania głowę o piersi Lilith i całował je swemi cudnemi ustami.
Po północy poszedł do siebie, pomimo, iż namawiała go, by został.




Gdy wszedł następnego ranka do jej pokoju, była już ubraną do drogi w swój popielaty kostjum.
Spojrzała chmurno, nie wyciągnęła ku niemu ręki, nie przestała chodzić tam i z powrotem. Zatrzymał się więc onieśmielony.