Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

będzie się kładł na tym samym łóżku... on i po nim tylu... tylu innych rozmaitych ludzi... na tem łóżku, które jeszcze nie ostygło po ich pieszczotach i jeszcze woniało słodko lubieżnym zapachem miodowego ciała Lilith.
Schodził ze schodów z opuszczoną głową zupełnie przygnębiony... beznadziejnie rozżalony i smutny.
Do dworca było blizko, rzeczy wysłali, a sami poszli.
Pierwszy szron otulił suche gałęzie drzew... bieliły się wzdłuż alei ogrodowej, jaką przechodzili, iskrzyły się w słońcu przedziwnie.
Ziąb ten padł i na wonne głowy egzotycznych kwiatów, jakie niosła Lilith... i ściął je, odrętwił... i uczynił z nich podobne woskowym, cmentarnym kwiatom... tylko złota nitka, jaką były związane, lśniły połyskliwie.
— Patrz — wyrzekła, wskazując na bukiet — co się zrobiło, a myślałam, że je dowiozę... w świeżości.
Adam popatrzył z goryczą i przygryzł swe spieczone, zgorączkowane usta, zrobiło mu się jeszcze przykrzej.
Szli obok siebie w smutnem milczeniu.