gnalne, Adam zaś szedł z biegiem pociągu z zaciśniętemi ustami i tak blady, jak przemarzły kwiat, który się chwiał u jego palta.
Lilith, wychylona z okna, patrzyła nań, odsuwana biegiem pociągu zatracała wyraz jego ślicznej twarzy i oczu, smukła jego postać malała, stając się coraz drobniejszą, jakby zanikając... Potem wszystko się z sobą sprzęgło, trudno było coś poszczególnie odróżnić, majaczył jedynie ruchomy kontur, nie widać już było ani smutnych oczu, ani cudnych ust, ani nawet konturu, wszystko znikło, został tylko chłód grudniowego ranka, objął Lilith i wstrząsnął zimnem.
Słońce świeciło jaskrawo i swe promienie rzucało na wybielone szronem młode świerki rosnące przy plancie. Było ich dużo, coraz więcej, wyglądały, jak dziewice, gdy, przyodziane w biel przeczystą, pobiorą się za ręce do tańca.
Kołowały przed zmęczonemi, rozbolałemi oczami Lilith tą skrzącą bielą, jak gdyby naigrawając się, szydząc i przywodząc na myśl znikomość chwili, zdawały się wołać:
— Kochanek został, a ty z powrotem do męża i powieziesz z sobą obłudę i kłamstwo, a mienisz się być wolną, niewolnico!
Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.