Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

z rzutami obłąkańczej namiętności, czyż iść mogły z niemi w porównanie niepokoje Adama? Zresztą mógł być spokojny, ona czuwała nad całością jego prześlicznej głowy i, póki żyła, nie mógł mu spaść z niej ani jeden włos.
— Prawdę — powtórzyła — wiedziałam o tem — dodała szyderczo — całe szczęście, że do tego nie doszło, jesteś dzieciak, dzieciak!
— A czyż to ja narobiłem tego wszystkiego — zawołał w najwyższem podrażnieniu — czyż nie przez ciebie stałem się podłym?
— Tak — przyświadczyła — ja to uczyniłam, więc i cóż stąd?
Mówiąc to, patrzyła nań z politowaniem i jednocześnie myślała: że też tak bardzo można się omylić!
— W liście obiecywałaś mi opowiedzieć, jak się to stało? — odezwał się.
— Nie teraz — odparła — nie teraz, jestem nieubrana, przyjdź później, ależ naturalnie, opowiem ci.
— Ach, wiem, teraz wiem, czem byłem dla ciebie — zawołał z goryczą — byłem kamieniem, o który się miało rozwalić twoje małżeństwo, do tego byłem ci potrzebny!