Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiechnęła się z przymusem, przypomniawszy sobie, jak ten Adam szedł za nią na ślepo, zupełnie, jak urzeczony, a w tej oto chwili nie potrafiła już panować nad nim, nawet nie usiłowała, czuła swą moc upadającą, zresztą pragnienia jej wyczerpały się, obecnie dusza jej dążyła do wytchnienia.
— I pocóż się właściwie to wszystko stało? — rzuciła więcej do siebie, aniżeli do niego.
— Czyż z mojej winy? — podchwycił — czyż to ja tego chciałem? wszak ja nie chciałem — powtórzył.
Wpatrzyła się weń zmatowiałemi oczami, w których zalśniło coś złośliwego, a nawet coś obrażającego dla Adama.
Powtarzał w kółko swoje „ja nie chciałem“, jak małoletnia uwiedziona dziewczyna z rodziny gęsiowatych, i nie rozumiał, iż, przesycony zaściankową prawdą, popełniał konwencjonalne kłamstwo, tem szkodliwsze i bezsensowniejsze, iż bezświadome.
— Jak łatwo możnaby to wykazać, ile przeciwstawić! — myślała — ale po co? omyłka, omyłką!
W rzeczywistości była rada, że to się już kończy, rażąco zakrawało na melodram.