Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

pachy fijołków, nieciły one swą młodzieńczą marnotrawną woń wokół tych dwojga siedzących w ciszy i umęczeniu podówczas, gdy cały świat drżał od miłosnego upojenia.
— Muszę iść do chorego — wyszeptał niepewnym głosem Adam. Spojrzał na zegarek, wstał.
— Właściwie powinienem tam był być już od godziny — powiedział głośniej.
— Ja też jestem chora... a nie leczysz mnie — wyrzekła rozdrażnionym głosem — i ty także jesteś chory... — dodała serdeczniej.
Adam podniósł na nią swe zachwycające, przesmutne oczy i patrzył błagalnie z niemą, cichą prośbą.
Spojrzenie jednak Lilith stało się już nanowo wyzywająco szyderskie, jak przedtem.
Podniosła się szybko ze swego miejsca i powiedziała sucho:
— Więc idźmy.
I szli długo przez wiele chłodnych, szarych kamiennych korytarzy po szerokich kamiennych, pustych schodach.
Nie mówili do siebie wcale. W tej szpitalnej ciszy rozlegał się tylko szelest