przytknąłeś twarz ku mojej i mówiłeś cicho, choć nikt, prócz mnie nie słuchał:
— Pójdziemy, gdzie nas nikt nie zna!
— Ada — wołałam — Ada, czy to nie sen!
I znowu usta nasze padły w usta i cicho, bez szelestu, bez odrywania się od siebie, poprostu wchłaniały się.
Całowałeś mnie stokroć namiętniej i żarliwiej, niżeli w rzeczywistości, poprostu nadmęsko, ja odchodziłam od zmysłów i dusiłam się z żaru, jaki mnie nawskroś przepajał.
Czułam, iż zaraz się stanie... za minutę... za sekundę...
I... obudziłam się.
Przerażona usiadłam na łóżku, nie dając wiary, iż wszystko to było przywidzeniem, szukałam wokół twojej białej gładkiej twarzy i twoich gorących ust, całujących bez szelestu.
Byłam jednak sama, cała rozgorzała i tętniąca po tym dziwnym śnie.
Był już poranek, z smukłego wazonu wychylały się ku mnie orchideje i patrzyły potworne, centkowane, jakby oblepione robactwem, przytem płatki tych strasznych
Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.