Na te słowa już miałam zawołać: O mój ojcze, mój drogi ojcze, zabierz mnie z sobą! — kiedy uczułam obecność mego męża tuż przy sobie. Objąwszy nas pogardliwem spojrzeniem, wziął mnie za rękę i wyprowadził płaczącą ze słowami:
— Lepiej pożegnań nie przedłużać.
∗ ∗
∗ |
Jechaliśmy do zamku w Wogezach całe dwie doby, gdyż drogi były niedobre. Podczas tej podróży był mi całkowicie oddany, zdawało się, iż chciał najczulszą troskliwością zatrzeć gorycz pożegnania. Cóż, kiedy dopiero teraz odczuwałam w całej pełni przepaść, jaka mnie oddzieliła od mojej przeszłości i od moich ukochanych; to też nie byłam zbyt wesołą towarzyszką nużącej podróży. Wkońcu mój żal, spowodowany rozłąką z ojcem i bratem, tak zniecierpliwił pana de Tourelle, że zaczął być względem mnie przykrym, co mnie doreszty unieszczęśliwiło. Niedziw też, że w tem usposobieniu widok „Les Rochers“ wydał mi się ponurym. Z jednej strony zamek wyglądał jak sklecony naprędce budynek, na jakiś tymczasowy użytek; nie zdobiły go ani drzewa, ani krzewy, natomiast mech porastał kupy nieuprzątniętych kamieni i gruzu; z drugiej zaś wznosiły się wysokie góry i skały, od których miejsce to brało swoją nazwę, i oparty o nie stał stary zamek, liczący kilka wieków.
Nie był on wielkim, ale malowniczym, i daleko byłabym wolała w nim zamieszkać, niż w wyświeżonych, napół umeblowanych pokojach, jakie na-