słowo, na najmniejszą oznakę, którąbym zdradziła iż jestem o czemś powiadomiona, ażeby utopić sztylet w mem sercu. Nie śmiałam się ruszyć, ani oczów otworzyć, ani nawet oddychać swobodnie. Słyszałam, że ktoś pocichu chodzi tu i tam po pokoju, lecz nie dawałam znaku życia, w przekonaniu, iż śmierć mnie czeka. Znów zaczęło mi się robić słabo, kiedy usłyszałam głos Amandy tuż koło siebie.
— Niech pani to wypije — rzekła — i uciekajmy. Wszystko już gotowe.
Uniosła mi głowę i wlała jakiś płyn w usta; czyniąc to, nie przestawała mówić jakimś dziwnie miarowym, spokojnym nie swoim, nakazującym głosem. Powiedziała mi, że przygotowała dla mnie swoje ubranie, sama zaś przebrała się o ile okoliczności na to pozwalały; że wszystko, co zostało z kolacji, zawinęła i zabrała; wchodziła w najdrobniejsze szczegóły, lecz ani słowem nie napomknęła o strasznych powodach znaglających nas do ucieczki. Nie pytałam jej o nie, ani wtedy ani później, i nigdy potem nie poruszyłyśmy między sobą tego przeraźliwego przedmiotu. Potworną tajemnicę ukryłyśmy w głębi duszy; sądzę jednak, że Amanda musiała być w garderobie i słyszeć co się mówiło w gabinecie.
Nie śmiałam nawet wspomnieć jej o niczem, i przyjmowałam, jako rzecz naturalną przygotowania do ucieczki z tego domu krwi i mordu. Ona dawała mi zlecenia jak dziecku, a ja wykonywałam je, nie wchodząc wcale w ich przyczynę. Chodziła do okien i do drzwi przysłuchując się niespokojnie. Co do mnie, nie spuszczałam jej z oka, nie słyszałam nic w tej północnej ciszy, prócz jej ostrożnych poruszeń i bicia mojego serca. Wreszcie wzięła mnie
Strona:PL Gaskell - Szara dama.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.