za rękę i zaprowadziła pociemku przez salon do owego pełnego grozy korytarza, gdzie blade światło księżyca, wpadając przez głębokie framugi okien, tworzyło na podłodze plamy świetlane podobne do duchów. Szłam za nią, trzymając się jej jak ostatniej deski zbawienia, nie pytając wcale, dokąd mnie prowadzi. Przeszłyśmy obok moich bawialnych pokoi, skręcając na prawo ku tej nieznanej mi części zamku, znajdującej się na poziomie drogi; prowadziła mnie teraz wzdłuż dolnych korytarzy, do których zeszłyśmy po schodach, aż do małych otwartych drzwi, przez które wionął na nas chłodny powiew, co mnie trochę ożywiło. Drzwi te prowadziły do małej piwniczki. Był tam otwór, coś w rodzaju okna, lecz pozbawiony szyb, natomiast zakratowany żelaznemi sztabami, z których dwie były ruchome, o czem widocznie Amanda wiedziała, bo odsunęła je z łatwością, dopomagając mi do przedostania się nazewnątrz.
Przesunęłyśmy się dokoła budynku. Wtem, gdyśmy miały skręcić na samym rogu, ścisnęła mnie ostrzegawczo za rękę; jakoż po chwili doszedł moich uszu odgłos kilku głosów i uderzenia łopaty o twardniałą ziemię.
Nie zamieniłyśmy słowa, skręciła na palcach ku drodze, szłam za nią po nieznanej ścieżce, potykając się w ciemności co chwila o kamienie. Byłam wyczerpana, równie jak i ona zapewne, lecz fizyczne cierpienie budziło mnie z odrętwienia. Nareszcie doszłyśmy do szosy.
Takie pokładałam w niej zaufanie, że nawet nie zapytałam, dokąd się udajemy, dopiero teraz, po raz pierwszy ona przemówiła.
— Od której strony tu panią przywiózł?
Strona:PL Gaskell - Szara dama.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.