Strona:PL Gaskell - Szara dama.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

ny mi niegdyś przez pana de Tourelle; obawiałyśmy się już wtedy, żeby nie naprowadził na nasze ślady; ale cóż miałyśmy zrobić, będąc bez grosza. otóż zdawało się Amandzie, że on ją poznał i że jakiś złowrogi blask zaświecił w jego oczach; utwierdziła się w tem mniemaniu, spostrzegłszy, że ów człowiek idzie za nią, po drugiej stronie ulicy.
Korzystając jednak z lepszej znajomości miasta i z zapadającego zmroku, zmyliła jego ślady. W każdym razie uważałyśmy, że dobrze, iż już nazajutrz rano oddali się na pewien czas z okolicy, w której nastąpiło to spotkanie. Amanda przyniosła z sobą dużo zapasów i błagała, żebym się nie ruszała z domu, zapominając, że nigdy nawet ze schodów nie schodziłam; lecz moja biedna, wierna, poczciwa Amanda dziwnie była poruszoną tej nocy, ciągle wspominała umarłych, co bywa złą przepowiednią dla żywych. Ciebie, moja córko, boć to ciebie wyniosłam w łonie z domu twego ojca (po raz pierwszy daję mu ten tytuł i tylko raz jeszcze go użyję) ciebie mówię, która byłaś naszą jedyną pociechą, obcałowywała tak, iż wcale się oderwać od ciebie nie mogła... wkońcu wyszła.
Tak przeszły dwa dni; trzeciego dnia wieczorem siedziałam obok ciebie, uśpionej w twojej poduszce, kiedy usłyszałam na schodach kroki. Zmierzały ku naszemu mieszkanku, gdyż nikt więcej tem na piętrze nie mieszkał; ktoś zastukał... Przerażona wstrzymałam oddech; ktoś jednak przemówił, i poznałam głos doktora Vossa. Wtedy podeszłam do drzwi i odezwałam się.
— Czy pan sam? — zapytałam pocichu.
— Tak jest — odrzekł jeszcze ciszej — niech mnie pani wpuści.