zachowała tylko jedną bransoletkę z wonnego drzewa, owinęła dokoła głowy welon z gazy w pasy i o pierwszym brzasku dnia opuściła swoją komnatę, tak, że Nofre, śniąca o pięknym Ahmosisie, jej nie słyszała, przeszła przez ogród, otworzyła zasuwy furtki, wychodzącej na wybrzeże, wyszła na bulwark, obudziła wioślarza, który spał w głębi swego czółna papyrusowego, i kazała się przewieźć na przeciwległy brzeg rzeki.
Chwiejnym krokiem, przyciskając drobną dłoń do serca, by przytłumić jego bicie, szła ku pawilonowi Poeriego.
Był już jasny dzień i bramy otwierały się, wypuszczając woły, idące w zaprzęgu do roboty i stada, wychodzące na paszę.
Tahoser uklękła w progu i błagalnym ruchem wzniosła rękę nad głowę; piękniejsza jeszcze była może w tej pokornej postawie, w tem ubogiem odzieniu. Pierś jej drżała, łzy płynęły po bladych licach.
Poeri spostrzegł ją i wziął za to, czem była istotnie — za kobietę bardzo nieszczęśliwą.
— Wejdź, — rzekł, — wejdź, bez obawy, dom jest gościnny.
Tahoser, ośmielona przyjaznemi słowami Poeriego, zaniechała postawy błagalnej i powstała. Żywy rumieniec barwił jej, przed chwilą jeszcze takie blade, lica; wraz z nadzieją powracała w niej wstydliwość; rumieniła się za czyn niezwykły, do którego popchnęła ją miłość, i zawahała się w tym progu,