nach mandory i powtarzała coraz cichszym głosem zwrotkę swej pieśni. Poeri spał; Tahoser umilkła i zaczęła chłodzić go wachlarzem z liści palmowych, leżącym na stole.
Poeri był piękny, a sen nadawał jego czystym rysom niewysłowiony wyraz obezwładnienia i tkliwości; zdawało się, że długie rzęsy, opadające na twarz, przesłaniają mu jakąś wizję niebiańską, a kształtne pąsowe wargi drżały, nawpół rozchylone, jakgdyby wypowiadały nieme słowa istocie niewidzianej.
Tahoser stała długo zapatrzona w śpiącego, poczemś ośmielona ciszą i samotnością, oszalała wzruszeniem, pochyliła się, powstrzymując oddech, przyciskając dłoń do serca, i złożyła na jego czole trwożliwy, przelotny, uskrzydlony pocałunek; poczem wyprostowała się, zawstydzona i cała w rumieńcach.
Poeri odczuł przez sen usta Tahoser; westchnął i szepnął po hebrajsku:
— O Rachelo, umiłowana Rachelo!
Na szczęście te wyrazy, wypowiedziane w języku nieznanym, nie miały żadnego znaczenia dla córki Petamunofa; powróciła do wachlarza z liści palmowych, bojąc się, żeby się Poeri nie przebudził i pragnąc tego przebudzenia.
Skoro zaświtał dzień Nofre, która spoczywała na małem łóżeczku u stóp swej pani, zdziwiła się, nie słysząc klaskania w dłonie, którem Tahoser zazwyczaj ją wzywała. Podniosła się na łokciu i zobaczyła, że łoże jest puste. Pierwsze promienie słońca, sięgały dopiero fryzu portyku i zaczynały zaledwie rzucać na