ma imię egipskie i jest w służbie Faraona, pan nasz należy do barbarzyńskiej rasy Izraela; a jeżeli wychodzi nocą, to niezawodnie dlatego, żeby uczestniczyć w składaniu przez Hebrajczyków dzieci na ofiarę w miejscach odludnych, gdzie puszczyk zawodzi, hjena wyje, a żmija syczy.
Tahoser wyszła po cichu, nie mówiąc słowa i ukryła się w ogrodzie za krzakiem mimozy; po dwugodzinnem oczekiwaniu ujrzała Poeriego, idącego w pole.
Lekka i milcząca jak cień, podążyła za nim.
Poeri, trzymając w ręku gruby kij palmowy, skierował się wązką drogą ku rzece przez nawodnione pele papyrusów, których proste łodygi, okryte u dołu liśćmi a zakończone w górze kitką włóknistą, wynosiły się wysoko, niby dzidy armji w szyku bojowym.
Powstrzymując oddech, zaledwie dotykając stopą ziemi, Tahoser szła za nim. Noc była bezksiężycowa zresztą gęstwina papyrusów wystarczyłaby i tak do ukrycia młodej dziewczyny, która trzymała się w pewnem oddaleniu.
Następnie trzeba było przejść przestrzeń odsłoniętą. Rzekoma Hora pozwoliła, żeby Poeri ją wyprzedził, zgięła się i czołgała przy ziemi. Poczem weszli w gaj mimozy i, ukryta śród gęstych drzew, Tahoser mogła iść szybciej, bez tylu ostrożności. Była tak blisko Poeriego, obawiając się utracić go z oczu śród ciemności, że często gałęzie, które rozchylał, smagały ją po twarzy, ale nie zwracała na to uwagi: uczucie piekącej zazdrości pchało ją do wykrycia tajem-