Zwinna, jak jaszczurka wodna, wyciągnęła piękne ręce na ciemnej fali, na której drgał odblask gwiazd i popłynęła śladem barki. Pływała świetnie; codziennie bowiem z kobietami swojemi wprawiała się w tę sztukę w wielkiej sadzwace swego pałacu, a żadna z nich nie umiała tak znakomicie przecinać toni, jak Tahoser.
Prąd, spokojny w tem miejscu, nie stawiał jej wielkiego oporu; ale w środku rzeki musiała, żeby fala nie uniosła jej w bok, spotęgować ruchy rąk i nóg. Oddech jej stawał się krótki i przyśpieszony — powstrzymywała go, w obawie, żeby młody Hebrajczyk nie dosłyszał. Niekiedy fala, wyższa od innych, bryznęła pianą w usta rozchylone, zmoczyła jej włosy i dosięgała nawet, złożonej w zawiniątko, szaty; na szczęście, gdyż siły zaczynały ją opuszczać, wpłynęła niebawem na toń spokojniejszą. Wiązka sitowia, prądem niesiona, otarła się o nią, przyprawiając ją o niemałą trwogę. Ten pęk ciemno-zielony, przybrał śród mroku pozór grzbietu krokodyla; Tahoser zdawało się, że czuje dotknięcie chropowatej skóry potwora, ale uspokoiła siłę niebawem i powiedziała sobie, płynąc dalej: „Mniejsza o to, że mnie krokodyle zjedzą, jeżeli Poeri mnie nie kocha“.
Niebezpieczeństwo wszakże było istotne, zwłaszcza nocą; w ciągu dnia ustawiczny ruch łodzi, praca na wybrzeżach, gwar miasta sprawiają, że krokodyle trzymają się zdaleka, i dążą tarzać się w mule i wygrzewać w słońcu na brzegi mniej przez ludzi uczęszczane; ale ciemności przywracają im całą odwagę.
Strona:PL Gautier - Romans mumji.pdf/146
Ta strona została przepisana.