Strona:PL Gautier - Romans mumji.pdf/178

Ta strona została przepisana.

zrębie pazurami swojej skrzydlatej błony, i mruczała urywane słowa, marszcząc niskie, zorane bruzdami, czoło wyprostowała kościste członki, wstała, pochyliła się nad łóżkiem i słuchała przez chwilę oddechu śpiących. Gdy z jednostajności ich tchnienia nabrała przekonania, że spoczywają snem głębokim, skierowała się w stronę drzwi, idąc na palcach z niesłychaną ostrożnością.
Poczem, spiesznym krokiem podążyła w kierunku Nilu, opędzając się od psów, które zębami czepiały się jej tuniki, tak, że wlokła je za sobą po piasku, to znów spoglądała na nie takim płomienistym wzrokiem, że cofały się, wyjąc żałośnie, i pozwalały jej przejść swobodnie.
Niebawem przekroczyła obszary niebezpieczne i pustkowia, zamieszkane nocą przez złodziei, i weszła w zamożne dzielnice Teb; ulice, wzdłuż których wznosiły się wysokie gmachy, rzucające cienie wielkich zrębów, zaprowadziły ją do muru, okalającego pałac, czyli do celu wycieczki.
Chodziło teraz o to, żeby się dostać do wnętrza, co nie było rzeczą łatwą dla służącej izraelskiej, mającej nogi pokryte warstwą kurzu, i odzianej w podejrzane łachmany.
Stanęła przed pylonem głównym, przed którym czuwa pięćdziesiąt sfinksów, spoczywających w dwóch szeregach, jak potwory, gotowe zmiażdżyć granitowemi szczękami nierozważnych, którzy zapragnęliby wtargnąć przemocą.
Straż powstrzymała ją i obiła drzewcami oszczepów, poczem zapytała czego chce.