Strona:PL George Gordon Byron - Manfred.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

Na szczycie czarnych jodeł, wśród których z łoskotem
Słyszę potok lecący zléwem wód wezbrany;
Wód niedojrzeć szalonym nurtujących zwrotem;
Ztąd te świerki jak zioła pozioméj budowy!...
Straszliwa przepaść! jedno wiatru podmuchnienie,
A duch wolny od więzów, przejdzie w żywot nowy.
............
Daléj, śmiało, tam mięszka śmierć i zapomnienie.

Przecież nie śmiem iść naprzód?.. ale i powrócić
Nie żądam; czuję mocno jak coś przyzywa
Ku przepaści;..... a przecież ja nie śmiem się rzucić?...
Dreszcz mię jakiś ogarnia... przecież nie uciekam?...

Czuję że czas nie przyszedł; że jeszcze żyć muszę,
Jeśli życiem się zowią dni które przewlekam! —

Czuję dziką pustynię co ciało i duszę
Zaległa;... duszy własnéj jam grobem!.. Jedyna
Pociecha wszelkiéj zbrodni, własne ukojenie
Bez uroku jest dla mnie!...

(Orzeł alpejski przelatuje nad głową Manfreda.)

Orle! twoja dziedzina
Niebo! Ty wzbity uroczo nad niebios sklepienie
Spozierasz okiem w słońce, a szybkiemi pióry