Miéj nadzieję!... Ja hrabio ciebie nie pojmuję?
Bo i ludzie bez wiary w pośród żądz powodzi
Znaleźli jakąś łódkę co ich podtrzymuje,
Choć na chwilę nadzieją nędzę ich łagodzi!...
O! i ja niegdyś pełen bywałem uroku,
Ja na pustyni świata miałem mety moje,
Chciałem być zbawczą łodzią dla ludzi natłoku,
Dla świata! — Dusze ludzkie wziąść na skrzydeł dwoje,
Lub zajaśnieć pochodnią wieczystéj jasności!...
Duszą chciałem ulecieć! — lecz gdzie? nie wiedziałem.
Lecieć! i runąć wreszcie, ale z wysokości;
Jak lecą wodospady straszne dzikim szałem,
Niosące srebrne piany do bezdennéj głębi;
Kędy mroczne kolumny pierwotnéj wielkości
Wylatują mgły modre! — Mokry obłok kłębi,
Czarne, straszne, pędzące do nieśmiertelności!!!
Ułudy téj przeszły dni błogie!!!
I dla czego?
Z własną duszą nie łatwo było iść w zawody!
By ludźmi rządzić — ducha acz nie podległego