przykładem i zajmowała się tylko panem de Bernis. Po kolacji graliśmy w faraona, poseł rzucił na stół sto luidorów i manewrował w ten sposób, że C. C. wygrała tę całą sumę. C. C. była olśniona. Po skończonej grze, M. M. powiedziała, że boli ją głowa i że pójdzie położyć się w alkowie. Mnie zaś poprosiła abym ją uśpił. Tak więc zostawiliśmy nowych kochanków samych sobie. Ja zaś spędziłem noc, z której byłem zupełnie szczęśliwy i ani razu nie pomyślałem o C. C.
W jakiś czas potem, doniosła mi M. M, że C. C. straciła matkę i że nie będzie z nią mieszkała razem w jednym pokoju. Rozumie się, że będzie brała udział w naszych schadzkach. Poszkodowanym był tutaj z pewnością de Bernis. Lecz oznajmił nam złą nowinę. Wkrótce bowiem miał być odwołany z Wenecji, zostawiał nam wprawdzie swój pałac, ale nie mogliśmy już liczyć na dyskrecję gondoliera. Polecił mi gorąco obie damy, szczególniej M. M. Nastąpiła uczta pożegnalna, lecz zastałem tylko M. M. bladą i przygnębioną. Starałem się ją pocieszyć, lecz z małym skutkiem, Przez dwa tygodnie widywaliśmy się tylko w rozmownicy klasztoru. Pewnego dnia powiedziała mi M. M. że z pomocy zaufanej ogrodniczki, będzie mogła wyjść małą furtką. Za dobrą opłatą musi przecie znaleźć się gondolier, który nas nie zdradzi. Tym gondolierem będę ja — powiedziałem jej zaraz. Umówiliśmy dzień, kupiłem małą łódkę, na której opłynąłem wyspę dokoła i znalazłem ową furtkę. I tak więc znowu mogłem przyjąć w stęsknione ramiona moją M. M. Lecz na nieszczęście zerwała się burza. Zdrętwieliśmy z przerażenia, jakże bowiem moglibyśmy się wśród burzy powierzyć mojej wątłej łódce. Grzmoty huczą, błyskawice olśniewają, lecz po godzinie wyjaśnia się trochę. Otwieram okno, wychylam się, owiewa mnie niepomyślny wiatr „libechio“ który Ariosto słusznie nazywa tyranem morza. Trzeba było natychmiast wyruszyć w drogę, bo „libechio“ mógł się jeszcze wzmocnić. M. M. położyła się w łodzi, aby nie krępować swobody moich ruchów. Stanąłem w mej barce pełen odwagi i trwogi zarazem, lecz udało mi się szczęśliwie okrążyć wyspę. Lecz teraz wiatr wziął nademną przewagę, czułem, że siły mnie opuszczają, M. M. milczała, widziała dobrze, co się ze mną dzieje. Myślałem, że poginiemy. Lecz ujrzałem z daleka jakąś gondolę. Co za szczęście! Gdy już była dosyć blisko, zawołałem z całych sił: Na pomoc! na pomoc! Gondola dobija do nas, zabiera nas a za dziesięć minut byliśmy już na brzegu.
Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/100
Ta strona została przepisana.