kolacji ciągle z nią tańczyłem i rozmawiałem. Ach! była to noc cudowna i powróciłem do domu tak zakochany, że nie myślałem o odjeździe. Wśród naszej rozmowy w podnieceniu chwili ośmieliłem się prosić ją o schadzkę. — W takim razie zostanę przez cały karnawał w Kolonji — dorzuciłem. — A cobyś pan powiedział, gdybym panu to przyrzekła i nie dotrzymała mej obietnicy? — spytała przekornie. — Skarżyłbym się na mój okrutny los, lecz nie na panią i pomyślałbym, że to było dla pani niemożliwe. — Jaki pan dobry. Niech pan u nas zostanie. Nazajutrz po balu wybrałem się z wizyty do pięknej pani. Przyjęła mnie bardzo uprzejmie i przedstawiła swemu mężowi. Nie był on ani piękny, ani młody lecz bardzo serdeczny. Ody w godzinę potem usłyszała turkot powozu generała Kettlera, rzekła mi pospiesznie: — Jak się pana generał zapyta, czy pojedziesz na bal Kurfürsta do Bonn, to proszę powiedzieć: tak. Gdy generał przyszedł oddaliłem się wśród wzajemnych wynurzeń grzeczności i komplimentów. Nie wiedziałem czy Kurfürst wydaje bal. Lecz ponieważ krył się w nim zadatek przyjemności, dowiedziałem się, że tak jest istotnie i że cała arystokracja Kolonji była zaproszona na tę zabawę. Lecz łatwo się było tam dostać i niezaproszonemu, bo to miała być maskarada. Lecz ponieważ chciałem się tam pojawić w tajemnicy, więc przyrzekłem sobie, nikomu o tem nie mówić. Zdarzyło się więc, że generał zapytał mnie, czy będę na maskaradzie wobec swej damy, ja zaś mimo jej rozkazu odrzekłem, że wątłe moje zdrowie nie pozwala mi na tego rodzaju rozrywki. — To bardzo rozsądnie, zdrowie przedewszystkiem — zawyrokował generał. Dzisiaj, jestem tego samego zdania, wówczas jednak myślałem inaczej. W dniu balu, wyruszyłem o zmierzchu z Kolonji w ubraniu, którego nikt w mieście nie znał. Miałem zaś ze sobą skrzynkę, w której schowane były dwa domina. Gdy przybyłem do Bonn, kazałem dyliżansowi zajechać do hotelu i tam przywdziałem zaraz domino i kazałem zanieść się w lektyce do pałacu księcia. Wszedłem do sali i niepoznany przypatrywałem się swobodnie towarzystwu. Zobaczyłem wiele dam z Kolonji niemaskowanych, także i moją piękną, grała w karty. Przyłączyłem się do gry. Postawiłem dziesięć dukatów na jedną kartę i przegrałem cztery razy z rzędu. Lecz gram dalej i ciągle nieszczęśliwie, lecz naraz karta się odwraca, zaczynam wygrywać i wygrywać... wreszcie rozbijam bank. Wszyscy zwracają na mnie uwagę, otaczają mnie, ścigają, lecz w chwili sposobnej znikam
Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/122
Ta strona została przepisana.