Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/134

Ta strona została przepisana.

o wszystkiem. Opuszczam Lukrecję, natomiast książę udaje się do niej. Leonilda zaś siada mi na kolana i prosi przerażona, aby powiedzieć jej tajemnicę, co ją już tak nieszczęśliwą czyni. Otoczyła mnie ramieniem i tak płakaliśmy w milczeniu. Gdy książę powrócił rzekł do Leonildy: — Moje drogie dziecko. Nie można ukrywać dłużej przed tobą prawdy. Casanova jest twoim ojcem, jego krew płynie w twych żyłach. Leonilda rzuciła się do kolan matki płacząc i wołając: O! matko moja! Jedynie dziecięcą tkliwością darzyłam mego ojca. Matka pochwyciła ją w objęcia łkając, my zaś z księciem staliśmy bez ruchu ni słowa, jako posągi boleści. Podano kolację, której nikt nie jadł, po tej scenie melodramatycznej. Około północy rozstaliśmy się z sercem przepełnionem goryczą i żalem. Położyłem się do łóżka lecz nie zmrużyłem oka. Nieoczekiwane przejście z miłości cielesnej w ojcowską, podrażniło mnie moralnie i fizycznie nad miarę. To też straszną stoczyłem walkę ze sobą. Nad ranem powziąwszy postanowienie wyjazdu, usnąłem trochę, obudziłem się ze znużeniem tak wielkiem jak po długiej nocy rozkoszy. Udałem się do księcia, który zaprotestował przeciw nagłemu memu wyjazdowi, któryby dał powód do plotek. — Wypijmy filiżankę buljonu — rzekł książę — i uważajmy twoje niedoszłe wesele, jako jedną z przygód, których miałeś tak wiele. Lecz wierzaj mi, matka nie jest mniej powabną od córki, a wspomnienie często więcej warte od nadziei. Pociesz się Lukrecją. Ta mowa przywróciła mi rozsądek. Czułem, że trzeba pożegnać chimerę, która zachwycała mnie przez dni parę, lecz byłem zakochany i nie mogłem zaspokoić mej namiętności. Miłość nie jest towarem, który się da w potrzebie zastąpić podobnym. Tylko przedmiot, wzbudzający miłość może ją zgasić lub żywszym rozpalić płomieniem. Odwiedziliśmy moją córkę, książę wesoły, ja zaś blady, przygnębiony, nieswój jak uczeń, który ma rózgi otrzymać. Lecz matka i córka były wesołe, Leonilda rzuciła mi się na szyję, nazywając ojczulkiem. Lukrecja podała mi rękę z tkliwym uśmiechem. Patrzę na nią i przyznaję w duszy, że nie ubyło jej wdzięków wcale. Ta sama żywość spojrzenia, świeżość lic i ust, te same piękne kształty. Przypominaliśmy sobie ze wzruszeniem noc w Tivoli. Od wzruszenia do kochania droga niedaleka, lecz nie byliśmy w odpowiedniem po temu miejscu i udawaliśmy, że o tem nie myślimy. Po chwili milczenia, koniecznego dla uspokojenia rozkołysanych zmysłów, powiedziałem jej, że gdyby chciała pojechać ze mną do Rzymu,