przyjętego w Madrycie. Wierzyciel, który cię nagabuje, lub ajent policyjny, co ma zamiar cię aresztować, powiedzą tak samo: „gente de paz“. Drzwi otworzyły się i zobaczyłem ową dziewczynę w towarzystwie jakiegoś mężczyzny i kobiety, byli to jej rodzice. Powiedziałem do owego mężczyzny: — Sennor, jestem cudzoziemcem i wielkim zwolennikiem tańca, lecz niemam tancerki. Ojciec zwrócił się do matki, matka do córki, a ona popatrzyła na mnie. — Przychodzę więc szukać u was szczęścia — ciągnąłem dalej — i proszę o pozwolenie poprowadzenia waszej córki na bal. Dziewczyna zarumieniła się jak wiśnia i rzekła: — Będę szczęśliwa, jeżeli ten pan będzie mi towarzyszył. Na to ojciec, który nazywał się don Diego, zapytał o moje nazwisko i o mój adres i przyrzekł dać mi odpowiedź przed południem. Niebawem pojawił się ów poczciwy człowiek. — Oznajmił mi, że zaproszenie przyjmują, pod warunkiem jednakże, iż matka będzie czekała na nas w powozie. W ciągu rozmowy dowiedziałem się, że robi trzewiki. — Dobrze więc — rzekłem. — Proszę mi wziąć miarę i sporządzić mi parę trzewików. — Nie mogę tego zrobić, sennor. Jestem szlachcicem i wcale nie szewcem lecz „zapatero“ (łataczem). — A więc hidalgo, załataj mi stare trzewiki. Czy jego Wielmożność to zrobi? — Tak jest. I stare trzewiki zmienią się w nowe, tak doskonałą będzie robota. Dostanę za to talara. Nazajutrz posłałem mojej „pareja“ domino, maskę i rękawiczki. Wieczorem zajechałem najętym powozem przed dom jednopiątrowy, gdzie oczekiwano mnie niecierpliwie. Matka, owinięta wielkim płaszczem wsiadła z nami do powozu i prawie natychmiast zasnęła. Kiedy wszedłem do sali z moją tancerką, tańczono już kadryla, zaprosiłem więc donnę Ignazię na kolację, przy której nie rozmawialiśmy wcale, umiałem bowiem zaledwie parę słów po hiszpańsku. O jedenastej rozpoczęło się fandango. Ten namiętny taniec rozwiązał mi język, poddając mi oświadczenie miłosne, które niby mozajka barwami, mieniło się francuskiemi, włoskiemi i hiszpańskiemi słowami. Mała zrozumiała mnie doskonale, oczy moje zresztą wymowniejsze były od słów. Na poły pantominą na poły mową odpowiedziała mi na to. Lecz ja także zrozumiałem, że dostanę bilecik, wszyty w domino, który powie mi więcej. Kiedyśmy wyszli z balu i znaleźli się znowu w powozie, matka chrapała w najlepsze. Lecz nasze przyjście ją obudziło. Powitała nas ze zdziwieniem: — Czy już? — ziewnęła. — Tak prędko! Nie miałam czasu się wyspać. Dzięki panującym
Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/144
Ta strona została przepisana.