na okazywała mi w tej chorobie najwyższą tkliwość. Trzynastego dnia spadła gorączka, chora cierpiała tylko nad wyraz od świerzbienia. Lecz żadne lekarstwo nie skutkowało tak jak moje słowa. Mówiłem jej: — Bettino, jeżeli będziesz się drapała, staniesz się taka szpetna, że cię już nikt kochać nie będzie. — Do Wielkiejnocy leżała jeszcze w łóżku. Dostałem także parę wrzodów, które pozostawiły ślady na mojej twarzy. Przynosiły mi jednak zaszczyt będąc dowodem mego serdecznego współczucia. Przekonała się też, że tylko ja jeden zasługiwałem na jej tkliwość. Kochała mnie też potem szczerze, tak samo jak i ja ją, nie myśląc jednak zrywać kwiatu, który los, wsparty przesądem, zachował małżeństwu. Lecz jakiemu! Bettina zaślubiła pewnego szewca, mianem: Pigozzi, który zrobił ją tak biedną i nieszczęśliwą, że brat musiał ją od męża odebrać. Gdy dobry doktor, w piętnaście lat później został arcypasterzem w San Giorgie, przyjął ją w swój dom. Przed ośmnastu laty odwiedziłem ją tam. Zastałem ją umierającą. W mojej obecności wyzionęła ducha w roku tysiąc siedemset siedemdziesiątym szóstym, w dwadzieścia cztery godzin po mojem przybyciu.
Gdy ukończyłem uniwersytet w Padwie, powróciłem do Wenecji, gdzie na życzenie mego opiekuna, otrzymałem cztery pierwsze święcenia i jako młody „abbate“ wszedłem w najlepsze towarzystwa. Wprowadził mnie tam senator, pan di Malpiero. Był to bezzębny starzec, z tego też powodu jadł bardzo powoli i samotnie. Poradziłem mu przeto, aby postarał się o biesiadników, jedzących za dwóch. A ponieważ znajdował upodobanie w mojej rozmowie, ja zaś przekonałem go, że jego powolne żucie, służyło do nasycenia mego apetytu, jadłem bowiem tymczasem za dwóch, zapraszał mnie przeto codziennie na obiady. Pomimo wieku, nie zrezygnował z rozkoszy miłosnych. Obecnie kochał się w córce aktora, w Teresie Imer. Odwiedzała go codziennie, lecz w towarzystwie swej matki, która troszcząc się o zbawienie duszy opuściła wprawdzie scenę, lecz sprawy tego świata umiała z niebieskiemi sprawami pogodzić. Codziennie rano prowadziła córkę na mszę, co tydzień do spowiedzi. Po obiedzie zaś wiodła ją do zakochanego starca, który popadał we wściekłość, jeżeli odmówiła mu kiedy pocałunku. Byłem świadkiem jedynym tych czułych scen.