Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/26

Ta strona została przepisana.

ją ku sobie i rozmawiam z nią ze dwie godzny. Północ wybiła. Aniela użala się nademną, że nie jadłem kolacji, lecz tłumaczę jej, że to nic nie znaczy, wobec mego szczęścia. Dalej dowiaduję się, iż jestem więźniem w tej komnatce, klucz bowiem od bramy spoczywa pod poduszką pani Orio, która otworzy drzwi dopiero rano; kiedy podąża na mszę. Ja zaś mówię, że to czyni mnie najszczęśliwszym. Lecz niebawem poczyna się śmiać Anita, a za nią Marjeta, która z żałosną minką oświadcza, że świeca się dopala, będziemy więc musieli siedzieć w ciemnościach. Uradowałem się niezmiernie, lecz starałem się tego po sobie nie okazywać. Radziłem panienkom, aby się położyły spać do łóżeczek, ufając mej skromności. Poczęły się znowu śmiać. — Nie, nie, — mówiły. — Rozmawiajmy lepiej. Począłem więc zabawiać moje panie. Aniela nie była rozmowna, nie wiele też się odzywała, ujawniając więcej rozsądku aniżeli dowcipu.
Zwalczając moje argumenty, rzucała mi jakąś sentencję w głowę, niby kamyk z procy, lub też uchylała się w tył albo poprostu z nieznośną łagodnością odsuwała moje biedne ręce, które bożek miłości wzywał na pomoc. Niemniej jednak rozprawiałem i gestykulowałem w dalszym ciągu, nie tracąc animuszu. Ze zdziwieniem zauważyłem jednak, że moje strzały, nie w Anielę, lecz w obie siostrzyczki godzą. Położenie moje, zaiste dziwne było i dręczące, pociłem się przeto jak w łaźni. Świeczka już dogasała, Anita przeto wyniosła ją. W ciemnościach wyciągnąłem ramiona, aby objąć przedmiot mych pragnień, lecz chwyciłem jeno... powietrze. Aniela umknęła od mego boku. Przez całą godzinę prawiłem jej wszystko, co tylko instynkt zakochanego podsunąć może, aby ją skłonić do powrotu. Nakoniec począłem się niecierpliwić. — Żarcik ten — począłem — trwa za długo, jest zupełnie nie na miejscu, bo przecież nie mogę za tobą gonić. Dziwi mnie także twój śmiech. Wygląda to tak, jak gdybyś sobie ze mnie drwiła. Siadajże na dawnem miejsu. Ponieważ mówię do ciebie nie widząc cię, niechże przynajmniej moje ręce wiedzą o tem, że nie rozmawiam z powietrzem. — Uspokój się, słyszę każde twoje słowo. Byłoby jednak nieprzyzwoicie, abym przy tobie w ciemnościach siedziała. — Mamże więc tak czekać brzasku dnia? — Połóż się i śpij. — Podziwiam twoją nieroztropność. Czyżbym mógł zasnąć w tak podnieconem usposobieniu. Lecz dobrze, niech mi się zdaje, że gramy w ślepą babkę. I powstając, począłem wyciągniętemi rękami chwytać dokoła siebie. Lecz los mi nie sprzyjał, chwytałem Anitę lub Marjetę i o! jak