Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/30

Ta strona została przepisana.

zmiany. Właśnie zmarła mi babka. Niedługo potem dostałem od matki list z Warszawy, gdzie występowała w teatrze. Pisała mi, że zwinąć dom w Wenecji musi, opiekun zaś mój i mojej siostry zaopatrzy nas należycie. Co do mnie, to poznała ona mnicha z Kalabrji, który na jej prośby, zaniesione do królowej Polski (jest siostrą królowej Neapolu) został biskupem w Martorano, w Kalabrji. Za jakie pół roku, przybędzie biskup do Wenecji, skąd mnie zabierze i zaopiekuje się mym losem. A zatem żegnaj Wenecjo! Gwoli tej myśli, począłem wyprzedawać meble, aby sobie przysporzyć pieniędzy, co ściągnęło mi niesnaski z opiekunem, panem Grimani, które się tem zakończyły, że oddano mnie do seminarjum duchownego, a ponieważ z powodu awantury w sali sypialnej, którą mieliśmy wspólną, nie chcieli mnie tam zatrzymać, dostałem się więc do fortu świętego Andrzeja.
Kiedy nareszcie biskup przybył, nowe rozczarowanie! Biskup nie mógł wziąć mnie zaraz ze sobą, miałem podążyć za nim przez Ankonę, Rzym, Neapol. Pieniądze na podróż miałem dostać w Ankonie. Podróż ta obfitowała w różne przygody. Dokończyłem ją dzięki szalbierstwu, sprzedając handlarzowi win sekret, zapomocą którego, mógł potroić ilość swego wina. Nareszcie dobrnąłem do mego biskupa. Lecz znalazłem go w dosyć biednem otoczeniu. Nie było w owem Martorano żadnego towarzystwa, ni biblioteki. Nie było tutaj co robić. Zaraz nazajutrz prosiłem biskupa o błogosławieństwo, zachęcając go aby wyruszył ze mną, tłumaczyłem mu, że wszędzie możemy znaleźć szczęście. Zaśmiał się na to, polecił jednak samemu jechać, dał mi bilet do niejakiego obywatela w Neapolu, który miał mi wypłacić sześćdziesiąt dukatów. W Neapolu wszedłem w grono najlepszego towarzystwa i używałem tam życia na koszt pewnego jegomościa, którego poznałem jako potomka innej gałęzi rodu Casanova i który powitał we mnie z radością swego krewnego. Z ciężkiem sercem opuszczałem Neapol, aby udać się do Rzymu. Starając się coprędzej rozprószyć mój smutek, począłem też pilnie przyglądać się moim towarzyszom podróży w dyliżansie pocztowym. Najprzód zauważyłem u mego boku pewnego jegomościa dochodzącego pięćdziesiątki może, wcale miłego wyglądu. Zachwyciły mnie jednak dwie postaci niewieście, siedzące naprzeciw mnie. Młode i powabne, gustownie przybrane i pełne wdzięku, wabiły ku sobie spojrzenia. Obecność ich mile działała, chociaż ciężko mi było na sercu i nie byłem usposobiony do gawędy. Dojechaliśmy do Aversy w milczeniu, przystanek tu-