taj był krótki, tyle tylko aby nakarmić zmęczone muły. Toteż nikt nie wysiadał z dyliżansu. W drodze z Aversy do Kapuy nie otworzyłem ust ni razu, dziwne to było tem bardziej, że towarzystwo moje było bardzo gadatliwe. Cieszyłem się w duchu dialektem neapolitańskm jegomościa i piękną mową obu dam, były to Rzymianki. Było to z mojej strony prawdziwem bohaterstwem siedzieć naprzeciw tak czarujących kobiet pięć godzin i nie zwrócić ku nim ani słowa, nie uraczyć je ani jedną grzecznostką.
Dotarliśmy wreszcie do Kapuy. Tutaj zatrzymaliśmy się w gospodzie, gdzie nam przypadł w udziale pokój o dwóch łóżkach. We Włoszech, rzecz nader zwykła. — Będę miał więc zaszczyt, spać przy księdzu dobrodzieju — rzekł do mnie Neapolitańczyk. Odpowiedziałem mu bardzo poważnie, że zostawiam mu swobodny wybór, na co zaśmiała się jedna z pań, ta właśnie, która szczególniej wpadła mi w oko. Śmiech ten poczytałem sobie za dobrą wróżbę. Przy wieczerzy, wśród swobodnej rozmowy, znalazłem zarówno tyle godności ile dowcipu i gładkiego obyczaju. Po wieczerzy zszedłem na dół, do woźnicy, zapytać go, kim byli podróżni. Ów pan, był to adwokat, jedna z dam zaś była jego małżonką, nie wiedział tylko, która.
Kiedy powróciłem idąc za podszeptem grzeczności, położyłem się zaraz do łóżka, aby panie mogły swobodnie się rozbierać. Rano zaś wstałem pierwszy, wyszedłem i powróciłem dopiero na śniadanie. Podano doskonałą kawę, którą też chwaliłem bardzo, na co przyrzekła mi jedna z dam, ta, bardziej urocza, że będę pił taką w czasie całej podróży. Po śniadaniu pojawił się cyrulik, aby ogolić adwokata, a kiedy golibroda zaofiarował mi także swoje usługi, odpowiedziałem mu, że ich nie potrzebuję. Odszedł mrucząc pod nosem, że broda jest nieschludną rzeczą.
Kiedy siedzieliśmy już w powozie, adwokat zauważył, że każdy cyrulik jest zuchwały. — Czyż ja mam doprawdę brodę — spytałem. — Tak sądziłam — odpowiedziała mi moja piękna. — No, to każę ją w Rzymie zgolić, bo po raz pierwszy spotyka mnie taka wymówka. — Moja droga, lepiej ci było milczeć — zauważył adwokat. — Pan może jedzie do Rzymu, aby zostać Kapucynem. Począłem się śmiać z takiego przypuszczenia, nie chcąc mu jednak zostać dłużnym odpowiedzi, rzekłem, że odpadła mi chętka do tego, od kiedy ujrzałem panią. — To barzo niesłusznie — zaśmiał się wesoły Neapolitańczyk. — Moja żona lubi bardzo Kapucynów i jeżli się jej pan chce podobać, nie trzeba zmieniać zamiaru. Te żar-
Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/31
Ta strona została przepisana.