ujęła pod ramię swego zięcia, Anielę prowadził narzeczony, Lukrecja więc przypadła mi w udziale.
O! rozkoszy! Mała siostrzyczka Urszula biegała na wyścigi ze swym braciszkiem. Niedługo więc zostaliśmy sami. Umówiliśmy się, że znowu powrócimy razem w powozie. — Uwielbiam cię — mówiłem Lukrecji. — Tyle dni spędzam bez ciebie, aby sobie zapewnić jeden szczęśliwy. Jesteś pierwszą kobietą, przy której poznałem tajemnicę prawdziwej miłości. Niema drugiej takiej kobiety w całych Włoszech! Będę bardzo nieszczęśliwy, kiedy odjedziesz. — Ty jesteś także moją pierwszą miłością — rzekła Lukrecja — i z pewnością będziesz ostatnią! Szczęśliwe kobiety, które pokochasz po mnie. Nie jestem zazdrosna, tylko boli mnie myśl, że one nie będą cię tak kochały, jak ja kocham. Oczy moje napełniły się łzami, Lukrecja widząc to, rozpłakała się także. Usiedliśmy na murawie, pijąc rozkosz upojnych pocałunków. O! jakże słodkie są łzy miłości, jeżeli kochankowie wylewają je wśród pieszczot wzajemnych. — Oby nas tylko kto nie zeszedł — zauważyłem patrząc z lubością na czarowny nieład stroju Lukrecji. — Nie bój się — odpowiedziała — strzegą nas nasze duchy. Po chwili milczenia, gdy spoczywaliśmy przy sobie, szepnęła: — Czyż nie mówiłam ci? Tak, strzegą nas nasze duchy. Ach! jak on na nas patrzy! Spojrzenie jego pragnie nas uspokoić. Patrz na tego szatanka! Nic bardziej tajemniczego nie stworzyła natura. Podziwiaj go. To jest twój geniuszek albo mój. Myślałem, że zmysły się jej pomieszały. — Co mówisz, kochanie? Co mam podziwiać? Czy nie widzisz tego pięknego węża o pstrej skórze, który z głową wzniesioną patrzy na nas? Spoglądam we wskazanym rączką Lukrecji kierunku i spostrzegam węża mieniącego się barwami, który naprawdę patrzy na nas. Nie był to miły widok, nie chciałem jednak okazywać trwogi. — Nie boisz się tego węża? — spytałem. — Widok jego zachwyca mnie — rzekła Lukrecja. — Pewna jestem, że to jakieś bóstwo przybrało ten pozór. — A gdyby chciał rzucić się na ciebie? Przywarłam bym z całą siłą! do twej piersi, wyzywając węża. W twoich ramionach nie znam trwogi. Patrz, oddala się. To zwiastuje nam przybycie innych. Prędko, prędko! Poszukajmy innego schronienia, gdziebyśmy mogli ponowić nasze uciechy. Powstaliśmy i poczęliśmy iść powoli przed siebie, gdy na zawrocie pobliskiej aleji zobaczyliśmy panią Cecylję z adwokatem. Aniśmy ich nie wymijali, ani też ku nim zbytnio spieszyli, jak gdyby to rzeczą naturalną przecie, że ich spotykamy. Zapytałem pani Cecylji, czy
Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/37
Ta strona została przepisana.