szę wyjechać z Rzymu, obiecał mi jednakże w dowód poważania dla mnie, rozgłosić, jakobym był wysłany z ważnem poleceniem. Cel podróży mogłem wybierać dowoli, kardynał da mi listy polecające, dokądkolwiek bym podążył. Byłem tak rozgoryczony, że wskazałem nazajutrz Jego Eminencji Konstantynopol, jako miejsce mego wyboru. Kardynał uśmiechnął się lekko, kazał wygotować mi paszport do Wenecji i wręczył mi opieczętowany list do Osmana Bonneval, baszy Karamanji. Ponadto otrzymałem siedemset cekinów. Dotarłem do Ankony i znużony zatrzymałem się w gospodzie. Tam wskutek sprzeczki z gospodarzem, poznałem się z Kastylańczykiem: Sancio Pico. W toku rozmowy powiedział mi, że jeżeli chcę posłuchać pięknej muzyki, to radzi mi, bym się udał z nim do sąsiedniego pokoju, gdzie mieszka śpiewaczka. To słowo: śpiewaczka, pociągnęło mnie. Udałem się za nim.
W pokoju przy stole, siedziała jakaś niewiasta, dosyć już podżyła, przy niej dwoje dziewcząt i dwóch chłopców. — Gdzież owa śpiewaczka — myślę i spoglądam dokoła. Lecz Don Sancio wiedzie ku mnie chłopca olśniewającej piękności, siedmnastoletniego może i przedstawia go jako śpiewaczkę. Matka zaś wskazała mi młodszego synka, który znowu spełniał rolę tancerki. Starsza z dziewcząt nazywała się Cecylja i poświęcała się muzyce, młodsza zaś Marina była kapłanką Terpsychory, obie bardzo ładne. Rodzina ta pochodziła z Bolonji, żyła zaś z owoców swych talentów. Przestawanie na małem i wesołość zastępowała im bogactwo. Bellino, tak nazywał się chłopak-śpiewaczka, ulegając prośbom don Sancia, usiadł przy fortepianie i śpiewał anielskim głosem i z czarującym wdziękiem. Hiszpan słuchał z przymkniętemi oczami, pogrążony w ekstazie. Ja zaś otwierałem oczy, bacząc pilnie na spojrzenia Bellina, ciskające iskry, od których czułem, że płonę. Podobny był trochę do Lukrecji, lecz postać jego, a przedewszystkiem powaby piersi zdradzały, że pod wązkiem przebraniem kryje się kobieta. Prawie byłem już zakochany. Przeżyłem dwie czarowne godziny, potem oddaliłem się z Kastylańczykiem, który odprowadził mnie do mego pokoju i powiedział, że odjeżdża jutro rano, lecz pojutrze powróci o wieczornej porze. Życzyłem mu dobrej podróży mówiąc, że pewnie spotkamy się po drodze, mam bowiem zamiar wyruszyć w drogę pojutrze, po odwiedzinach u mego bankiera. Położyłem się, przejęty wrażeniem, jakie wywarł na mnie Bellino. Żałowałem, że będę zmuszony odjechać, bez złożenia mu dowodu, że nie dałem się omamić bajeczce. W takiem uspo-
Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/41
Ta strona została przepisana.