zumie, gdy się inni śmieli, pytała, cóż w tem śmiesznego? Gniewało mnie to tak bardzo, że aż schudłem ze złości. Okazałem jej raz wyraźnie w jakiem znajduję się usposobieniu gdy panu D. R. na jego pytanie, czy się zawsze kochałem szczęśliwie odpowiedziałem w te słowa: — Zawsze nieszczęśliwie. Szczególnie ten trzeci i ostatni raz, ponieważ współczucie, jakiem natchnąłem mą damę, podsunęło jej myśl, aby mnie z mojej namiętności uleczyć, zamiast zrobić mnie szczęśliwym. — Jakiegoż na to użyła sposobu? — Przestała być uprzejmą. — Rozumiem, obraziła pana. I pan to nazywa współczuciem? — Ależ pan się myli. — Z pewnością — wtrąciła piękna pani — jeżeli się ma dla kogoś współczucie, to się chce go uszczęśliwić. Ta kobieta nigdy pana nie kochała. — Nie mogę temu uwierzyć. — Lecz czyż pan jesteś już wyleczony? Zupełnie, lecz choroba trwała długo. — Z pewnością zakochałeś się pan w innej? — W innej? — Czyż nie mówiłem, że kochałem poraź ostatni. Parę dni później, przychodzi do mnie D. R. i mówi mi, że pani F. jest cierpiąca. Nie może jej dotrzymywać towarzystwa, dlatego powinienem do niej pójść, z czego będzie z pewnością zadowolona. Idę więc i powtarzam jej słowo w słowo komplement, jakim mnie obdarzył D. R. Pani F. leżała na kanapie, odpowiedziała mi nie patrząc na mnie, że ma gorączkę i że pewnie się z nią wynudzę. Rzuciłem na to jakiś konwencjonalny frazes, ona zaś dosyć szorstko powiedziała mi, abym został. To mnie uraziło, lecz zostałem. Kochałem ją, a nigdy nie wydała mi się piękniejszą, jak z owymi gorączkowymi rumieńcami, które podnosiły olśniewającą białość jej cery. Niby milczący posąg stałem bez ruchu niedaleko kanapy, na której moja piękna leżała. Zapytała mnie co się stało z moją wesołością? — Jeżeli moja wesołość znikła, to mogłaby powrócić tylko na rozkaz pani. Jedno jej słówko, a rozbłyśnie znowu. — Cóż mam robić — szepnęła. — Być taką, jaką byłaś dla mnie po moim powrocie z Casapo. Udała, że nie rozumie tego, mówiąc, iż wielce zajmują mnie moje przygody. Na dowód, prosi mnie, abym opowiedział jej o moich trzech miłościach. Począłem więc prawić jej na prędce osnute powiastki pełne sentymentu wyszukanego. Ani śladu zmysłowości. Zauważyłem, że jej się to podobało. Z czołem schylonem i melancholijnym na ustach uśmiechem rzekła: — Może ta kobieta, o której pan mówiłeś, że chciała ciebie uleczyć, sama potrzebowała leczenia? Niedługo potem, miałem zaszczyt prowadzić panią F. podczas procesji. Czeka-
Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/59
Ta strona została przepisana.