jeszcze nieszczęśliwsi. I tak codziennie doprowadzała mnie do rozpaczy, a potem dziwiła się, że mój dowcip i moja wesołość zanika. Tymczasem moje cukierki stały się sławne, lecz z mojej kryształowej bombonierki nikt nie mógł czerpać tylko ja sam. Pewnego razu spytała mnie o to pani F. Powiedziałem jej bez namysłu, że one zawierają pewną substancję, wzniecającą miłość. Napróżno dopytywała się jaka to substancja. Milczałem. Wtedy rozgniewana wysypała swoje cukierki ze swojej szyldkretowej tabakierki i napełniła ją czekoladkami. Ja zaś napełniłem usta wszystkiemi mojemi, mówiąc: — Niechże zginę z miłości szalonej dla pani. Pomszczona będzie jej wstrzemięźliwość. Bywaj zdrowa. Pani F. zatrzymała mnie, posadziła przy sobie i prosiła, abym nie robił niedorzeczności, które sprawiają jej przykrość. Bo ona przecież mnie kocha. Z temi słowami nachyla się ku mnie podając mi różane usta, do których przylgnąłem bez opamiętania. Potem rzuciłem się jej do nóg z oczyma pełnemi łez. — Jeżeli mi przebaczysz, wyznam ci moją zbrodnię — mówiłem wśród pocałunków, którymi obsypywałem kraj jej sukni. — Zbrodnię? — szepnęła przerażona. — Lecz mów prędko, przebaczam. — Więc słuchaj! Cukierki moje zawierają twe włosy. Tutaj na ręce noszę bransoletę haftowaną jedwabiem twych splotów, na szyi zaś sznurek uwity z nich. Stanie mi się narzędziem śmierci, jeżeli mnie kochać przestaniesz. Oto moje zbrodnie, spełnione w imię twojej miłości. Zaśmiała się, otarła mi łzy z oczu, mówiąc, że nie powinienem myśleć o śmierci. Po tej rozmowie, wśród której upoiłem się nektarem pocałunku mej ubóstwianej, płonąłem cały, lecz znalazłem przecież tyle siły, aby się utrzymać w karbach. Lecz codzień bardziej brnąc w miłości, liczyłem na to, że zmysły, zwalczą skrupuły. I znowu szczęście przyszło mi w pomoc. Ody pewnego dnia pani F. przechadzała się po ogrodzie, wsparta na ramieniu D. R. zaczepia się o krzak dzikiej róży i zraniła się w nóżkę dotkliwie. D. R. przewiązał rankę chusteczką, aby krew zatamować. Musiano przenieść panią F. do domu, bo nie mogła iść. Ponieważ musiała leżeć w łóżku, widywałem ją każdej chwili, lecz tyle przyjmowała odwiedzin, że rzadko kiedy byliśmy sami. Powiedziałem jej też, że było mi lepiej przed tym nieszczęśliwym wypadkiem. Następnego dnia darowała mi chwilę szczęśliwą, aby mnie pocieszyć. Z brzaskiem dnia przychodził stary doktor przewiązywać ranę, wtedy też wprowadziła mnie pokojówka do swej pani i wyszła zaraz potem. Doktor stał w oknie
Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/62
Ta strona została przepisana.