w armii francuskiej i udać się do Versalu, aby uzyskać tu małą pensję od króla. Gdy wysiadła z dyliżansu pocztowego, najęła dorożkę i kazała się wieść do hotelu de Boulogne. Przypadek chciał, że właśnie i ja tam mieszkałem. Na drugi dzień dowiedziałem się, że sąsiedni pokój zamieszkało rodzeństwo brat i siostra. Ciekawość moja wraz się obudziła. Podchodzę do ich drzwi, pukam, młody człowiek w koszuli je otwiera. — Mój panie — mówi — wybaczyć proszę, że się tak pokazuję. — To właśnie ja proszę o przebaczenie, w niewłaściwej bowiem porze przychodzę złożyć mą czołobitność ziomkom i sąsiadom. Leżący na ziemi materac był zapewne posłaniem młodzieńca, w alkowie za firankami na łóżku, spoczywała zapewne siostra. Z poza tych firanek zadźwięczał głosik usprawiedliwiający tak długie spanie zmęczeniem po podróży. — Jeżeli pan trochę zaczeka, zaraz będę gotowa — dorzuciła. — Wracam do siebie — odpowiedziałem. — I będę miał zaszczyt powrócić tutaj, gdy mnie pani wezwać raczy. W kwadrans potem wchodzi młoda i piękna osóbka do mego pokoju i z ukłonem pełnym wdzięku oznajmia, że oddaje mi wizytę i że jej brat zaraz nadejdzie. Proszę by usiadła, ona zaś poczyna mi opowiadać z naiwną szczerością, nie pozbawioną godności, historję swego życia. — Muszę poszukać tańszego mieszkania — wyznała z czarującą swobodą. — Mam bowiem już tylko sześć franków. Pytam, czy niema jakich polecających listów, naco ona dobywa z kieszeni paszport w towarzystwie świadectwa moralności i ubóstwa. — Muszę przedstawić się ministrowi wojny — mówi trzymając te papiery z taką gracją, jak gdyby były wachlarzem. — Może okaże mi współczucie. — Ależ pani! — zawołałem — biorę najżywszy udział w pani troskach. Pozwól mi zostać swym doradcą. Przedewszystkiem niech pani nikomu nie opowiada tego, co ja miałem szczęście usłyszeć. Powtóre, wcale pani nie zmieni mieszkania. Oto dwa luidory, które pani mi później odda. Zarumieniła się lekko i przyjęła pieniądze z podziękowaniem. Panna Vesian była smukłą brunetką, o bardzo zajmującej twarzyczce wymownej i arystokratycznej. Nie była ani pokorna, ani zbyt śmiała, opowiedziała mi swoją historję w tonie swobodnym, jak gdyby zdawała sobie sprawę, że układ jej i wdzięk wykwintny panują nad przykrem położeniem. Ponadto miała w sobie coś imponującego, co trzymało na uwięzi, mimo to, iż jej piękne oczy, jej świeżość lic i wdzięk postaci, owianej suknią poranną, wzbudzał słodkie chęci. — Przybyłaś pani — rzekłem — do mia-
Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/76
Ta strona została przepisana.