chyża sarenka biegała po trawnikach, patrzyłem na nią z zachwytem. Lecz zapragnęła gonitwy do celu. — Dobrze — powiedziałem — kto przegra, musi zrobić to, co zwycięzca każe. — Zgoda. Pewny byłem, że wygram, lecz chciałem przegrać, aby dowiedzieć się jaki na mnie wyda wyrok moja urocza pogromczyni. Porwała się z miejsca jak strzała, ja zaś ociągałem się tak, aby dobiegła do celu. Potem, chwytając powietrze otwartemi ustami, poczęła się namyślać, jaką ukarać mnie pokutą. Ukryła się za drzewem i kazała mi szukać pierścionka, który ukryła przy sobie. Usiedliśmy na trawie. Przeszukałem jej kieszonki, fałdy sukni i stanika, trzewiczki i podwiązki. Nareszcie posuwając się wciąż znalazłem pierścionek pomiędzy najpiękniejszymi posterunkami: cudnych, rozkwitłych piersi. Ręka mi drżała, byłem na poły oszołomiony. — Dlaczego pan drży? — spytała. — Z radości, że znalazłem pierścionek. Lecz pani winna mi rewanż. Nie dam się pobić po raz drugi. — Zobaczymy. Raz... dwa... trzy!... Puszczamy się. Ona zwalnia biegu, sądzę więc, że ją wyprzedzę. Lecz nie. Oszczędzała tylko swe siły i kiedy przebiegliśmy dwie trzecie drogi C. jak błyskawica minęła mnie w biegu, widzę, iż jestem zgubiony. Lecz używam podstępu, niby to padam, wydając okrzyk bolesny. Przestraszona C. powraca do mnie i stara się mnie podnieść. Lecz ja ze śmiechem pomknąłem jak chart i pierwszy stanąłem u celu. — Tak — mówi C. — Lecz to był podstęp. — Podstęp lub nie, w każdym razie przy mnie zwycięstwo. — Więc proszę mnie sądzić. — Zaraz, muszę się namyśleć... Aha! pomieniajmy się o podwiązki. — O podwiązki? Mam bardzo brzydkie podwiązki. — To wszystko jedno! — Oto są moje brzydale! — A to moje. — Ach! jakie śliczne. — Dla pani je wybrałem, a nie wiedząc jak je ofiarować, skorzystałem z mego zwycięstwa. — Oby mi ich tylko brat nie ukradł? — Czyż byłby zdolny! — O tak! Szczególnie jeżeli sprzączki są złote. — Są złote, ale nie trzeba mu tego mówić. Potem poszliśmy spożyć małą ucztę, po której ona była jeszcze weselsza, ja bardziej zakochany. C. chciała włożyć swoje nowe podwiązki i bez wszelkiej kokieterji prosiła mnie, abym jej w tem dopomógł. Potem poczęliśmy się całować. Lecz ja wciąż trzymałem się na wodzy. Do teatru udaliśmy się zamaskowani, gdzie spotkaliśmy się z D. C. w towarzystwie swej kochanki. Było mi to niemiłe ze względu na C. C. Przy kolacji nasz źle dobrany czworolistek koniczyny nie odznaczał się humorem. Po wetach D. C. i jego przyjaciółka podnieceni
Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/86
Ta strona została przepisana.