jego Kolombinę na plecy i pędzę dokoła sali. Kolombina krzyczy, wszyscy się śmieją. Lecz poliszynel podstawia mi nogę, padam i zrywam się i rozpoczynam z nim walkę, rzucam go o ziemię, przyczem spada mu garb i gubi swój wypchany brzuch. Wszyscy biją brawo, ja zaś przesuwam się przez tłum uciekam z balu. Spocony byłem jak mysz, rzucam się do gondoli i aby się nie przeziębić każę się wieźć na redutę. Siadam do gry i o godzinie drugiej w nocy z kieszeniami pełnemi złota, dążę do Murano. Wbiegam do naszej świątyni miłości i zastaję tam już M. M. w habicie. Lecz o nieba! to nie jest ona, to C. C.! Osłupiały szukam wyjścia z tej dziwnej sytuacji. Czyżby C. C. zdradziła swą tajemnicę, a jeżeliby tak było, jakże śmie mi się ukazać? Jeżeli M. M. mnie kocha, jakże mogła wysłać na schadzkę swą rywalkę? Ponury i milczący spoglądam od czasu do czasu na C. C. wielce zmieszaną. Widząc bowiem pierota z balu, nie wiedziała kogo ma przed sobą. Nie miałem zamiaru zbliżyć się do C. C. kochałem bowiem M. M., a zresztą, któż mi mógł zaręczyć, iż nie była ona ukrytym świadkiem tej sceny. Trzeba było jednak coś poczuć. Chciałem odejść, lecz w tej chwili pomyślałem, jaką śmiertelną boleść zadałbym C. C. gdyby się dowiedziała kim był pierot. Uwiodłem ją przecie, dałem jej prawo nazywać się swym mężem. Te rozważania rozdzierają mi serce. Zdzieram gazę osłaniającą twarz. — Oddycham wreszcie — woła C. C. — Moje serce przeczuło, że to ty jesteś! — Droga przyjaciółko, cieszę się, że cię widzę. Lecz powiedz czy nie zawdzięczam tej radości twoim niewczesnym zwierzeniom, zdradzeniu tej tajemnicy? — Nie zdradziłam nic — zaprzeczyła żywo C. C. — Opowiem ci wszystko. Wiesz przecie, jak bardzo kochamy się z M. M. Otóż prosiła mnie dziś o pewną przysługę, mówiąc, że od tego zawisło jej szczęście. Otworzyła potem swą szafę i przebrała mnie w habit mniszki. A kiedy się dziwiłam temu, poczęła mi się zwierzać, że chciała tej nocy wyjść z klasztoru, lecz potem postanowiła mną się zastąpić. Powiedziała mi, że siostra służebnica zaprowadzi mnie do gondoli i że mam powiedzieć gondolierowi te dwa słowa: do pałacu. Tam znajdę się w samotnych pokojach i mam czekać. — Na kogo? — spytałam. — Na nikogo — odpowiedziała. — Nie pytaj o nic więcej. Oto cała prawda drogi przyjacielu. Zrobiłam wszystko jak poleciła M. M. Poznałam cię, jak tylko wszedłeś, a raczej przeczułam cię. A także i to poznałam, że nie mnie zastać się tu spodziewałeś. Domyślam się, kochasz M. M.
Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/95
Ta strona została przepisana.