koszą. O świcie dnia rozłączyliśmy się, upokorzeni naszem wyczerpaniem. Nazajutrz zaś opadły mnie wyrzuty sumienia. Widziałem C. C. wplątaną w intrygę, dążącą do upadku, a to było mojem dziełem! Cóż się jednak stanie, jeżeli obie równocześnie uciekłyby z klasztoru? Obie spadłyby mi na głowę i byłby iście niemiły: embarras de richesse. W nieszczęśliwej rozterce nie mogłem się zdecydować, czy pójść na umówioną kolację, czy też zostać? Lecz w końcu kładę maskę i dążę do pałacu francuskiego posła. Zwracam się do szwajcara mówiąc, że mam list do Wersalu i że zobowiąże mnie bardzo, jeżeli zechce oddać go kurjerowi razem z depeszami Jego Ekscelencji. — Proszę pana — mówi szwajcar — od dwóch miesięcy nie zawitał do nas kurjer. Lecz pan poseł pracował przecież całą noc. — Być może proszę pana, ale nie tutaj. Jego Ekscelencja był na kolacji u hiszpańskiego posła i bardzo późno do domu powrócił. A zatem stało się, kości są rzucone. Pod wieczór udałem się do pałacu w Murano i napisałem bilet do C. C. donosząc, że z powodu ważnej sprawy pana Bragadino nie będę mógł pojawić się na umówionej kolacji Potem powracam w bardzo złym humorze do Wenecji, gram i przegrywam. Za dwa dni dostaję dwa listy. C. C. pisała mi: „Było nam przykro drogi przyjacielu, że nie widziałyśmy cię wśród nas. Pan de Bernis podzielał nasze niezadowolenie. Byłyśmy smutne lecz dowcip pana de Bernis i poncz z szampana rozweselił nas. Pan poseł jest niezmiernie miły lecz daleko mu do ciebie. Będziesz zawsze — panem mego serca“. M. M. zaś wynurzała się w ten sposób: „Jestem przekonana moje kochanie, że skłamałeś z grzeczności. Zgadłeś, czekałam tego. Chciałeś memu przyjacielowi ofiarować wspaniały podarunek, w zamian, jaki od niego otrzymałeś. Co do C. C. to wykształciłam ją po swojej myśli. We środę będę sama i tylko twoja, w twoim pałacu w Wenecji. Daj mi znać czy będziesz o zwykłej godzinie pod pomnikiem Colleoni‘ego?“. Odpowiedziałem zaraz i mimo gorycz, co mi duszę zalała, w najsłodszym tonie. We środę stawiłem się punktualnie. M. M. przyszła w męskiem przebraniu. — Dzisiaj pójdziemy na redutę i będziemy grali — powiedziała. Miała z jakich sześćset cekinów, ja może ośmset. Przegraliśmy wszystko, a potem powróciliśmy do pałacu, gdzie przeżyliśmy dwie rozkoszne godziny. Na pożegnanie M. M. wymogła na mnie, że przyrzekłem być u niej na kolacji we czworo. C. C. była bardzo wesoła. Zajmowałem się tylko M. M. dawna moja kochanka poszła bez przymusu za moim
Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/99
Ta strona została przepisana.